czwartek, 21 kwietnia 2011

Wesołych świąt.

 
Zdrowych, pogodnych i spokojnych Świąt Wielkanocnych, udanych spotkań w gronie rodzinnym oraz znajomych. Smacznego jajka oraz dużo odpoczynku. 

sobota, 16 kwietnia 2011

Słodko-kwaśno, zimowo-słonecznie jak na kwiecień przystało.

Miało być inaczej, miał być chleb może i kolejny ale nie byle jaki bo razowy a na dodatek z ostatniej WP 113. Miał bo nie wyszedł tak jak bym sobie tego życzyła bo zbity ledwo co wyrośnięty i bardziej przypomina z wyglądu babkę piaskową która ma charakterystyczną górkę przechodzącą przez całą długość keksówki. Dlatego też uznałam że nie wstawię zdjęcia ale nie dam za wygraną upiekę go jeszcze raz bo radzieccy żołnierze wiedzieli co dobre :-).  Jest za to krajanka przy której nie obyło się bez przygód. Zrobiłam ją z 1 i 1/2 przepisu.To był jeden z takich dni kiedy nie należało zbliżać się do kuchni. Przepis lekko zmodyfikowałam a znalazłam go u Dorotus i tu.  

Krajanka żurawinowo-cytrynowa

Składniki na spód:

90g masła
1/4 szklanki cukru pudru
3/4 szklanki mąki

Wszystko razem wymieszać i wcisnąć w blaszkę o wymiarach 20x20 cm. Podpiec na złoto przez około 15-20 minut w 165 C. Dla mojego piekarnika było to zdecydowanie za mało dlatego dałam 180 a pomimo to ciasto spieniło mi się poszło w górę i stwardniało ?!?.

Składniki na masę żurawinową:

Tutaj skorzystałam z pomysłu z fabryki przepisów bo miałam zamrożone żurawiny.

3 szklanki mrożonej żurawiny
4 łyżki wody
3 łyżki cukru waniliowego

Żurawiny zalewamy wodą i gotujemy na małym ogniu aż woda wyparuje a z owoców powstanie gęsta masa. Można ją zmiksować lub taką pozostawić do stygnięcia. chłodną masę należy wyłożyć na upieczony spód.

Składniki na piankę cytrynową:

2 jajka
niecałe pół szklanki cukru
1/4 szklanki mąki
1/4 szklanki soku z cytryny

Białka oddzielić o żółtek, ubić na sztywno, pod koniec dodając żółtka i cukier. Dodać sok z cytryny i ubić razem. Dodać mąkę i wymieszać, wylać na żurawiny.

Ciasto wstawić do piekarnika i piec w temperaturze 150 C około 40 minut (u mnie 30 min) aż do zrumienienia. Schłodzić w lodówce i kroić w kwadraty.  

poniedziałek, 28 marca 2011

Odliczając godziny i naleśniki mobilizujące.

Zegar ociężale wybija godzinę 22 co oznacza że za niedługo znowu będę musiała go nakręcić. Zegar z gatunku wiszących z wahadłem, nie wiem ile ma lat ale na pewno wiele pamięta bo jest po mojej pracioci. Już mi co pół godzinne bimbanie nie przeszkadza i nie wybija z rytmu jak to było na początku a co najważniejsze nie budzi w nocy :-). Odmierza czas minuta po minucie coś mi odbiera ale i coś daje. Wierzę że będzie dobrze. Wielkimi krokami zbliża się pierwszy kwiecień niby zwyczajny dzień a jednak szczególny i to nie ze względu na prima aprilis. Nie jestem przesądna a przynajmniej staram się nie być ale mimo to ciśnie mi się na usta że data szczególna dla mojej rodziny. Pierwszego mój tata ma imieniny, moja mama wiele lat wstecz dostała pracę a teraz ja pierwszego zaczynam pracę w nowym miejscu i mam nadzieję że nie na krótko.
Dziś nie świętuję na słodko choć z dużą ilością magnezu. Tak żeby się odprężyć i nabrać sił na przyszłość. Na obiad zaserwowałam sobie naleśniki gryczane z mąki nieprażonej z tuńczykiem i kukurydzą. W porównaniu z ostatnim wpisem tutaj dla mniej jest bardziej wyrazisty tuńczyk i kukurydza.


Gryczane naleśniki z tuńczykiem i kukurydzą

Naleśniki zrobiłam z przepisu Bei .

1 jajko
250g mąki gryczanej - u mnie nieprażona
1 łyżeczka soli
około 600 ml wody
olej do smażenia

Jajko rozmieszać, dodać mąkę, sól, powoli wlewać wodę ciągle mieszając; ciasto ma mieć dość luźną konsystencję. Po dokładnym wymieszaniu składników przykryć ciasto i odstawić w chłodne miejsce, najlepiej na kilka godzin. Smażyć na dobrze rozgrzanej patelni, około minuty z każdej strony. 

Nadzienie i sos:
(zrobiłam z połowy składników na podstawie przepisu: "Kuchni świata: samouczka dobrego gotowania" )

75g masła
1/2 drobno posiekanej cebuli - u mnie por
50g drobno posiekanej łodygi selera - zrezygnowałam
50g mąki
425 ml mleka
400g odcedzonego tuńczyka z puszki
200g odcedzonej kukurydzy z puszki
150 ml kwaśnej śmietany - zastąpiłam jogurtem
natka pietruszki
1 łyżka mąki kukurydzianej- zastąpiłam tapiokową 



W rondelku, na małym ogniu, rozgrzej 50g masła. dodaj pora i przesmaż. Dodaj mąkę cały czas mieszając przez około 2-3 minuty. Powoli wlewaj 350 ml mleka, aż do momentu, gdy sos się zagotuje i zgęstnieje. Gotuj tak przez około 3-4 minuty. Następnie dodaj tuńczyka, kukurydzę i 2 łyżki jogurtu. Dobrze wymieszaj  i dodaj pietruszkę. Rozgrzej pozostałą część masła. Napełnij naleśniki nadzieniem i zawiń w rulonik. Zawinięte naleśniki, złączeniem do dołu, umieść w żaroodpornym naczyniu i polej po wierzchu stopionym masłem. Mąkę tapiokową z resztą mleka i jogurtem wymieszaj i przelej do rondla. Gotuj na małym ogniu aż do zgęstnienia sosu, po czym wsyp pozostałą natkę pietruszki. Naleśniki polej po wierzchu sosem i natychmiast podaj.        

Przepis dodaję do akcji Pora na pora.

sobota, 19 marca 2011

Kombinowany chleb

Zawsze kiedy kończy mi się chleb zasiadam przed komputerem w poszukiwaniu przepisu na kolejny bochenek. Tutaj zawsze zaczynają się schody gdyż jest taki wybór, lista planowanych chlebów do upieczenia (i nie tylko) rośnie w zastraszającym tempie a tylko jedna foremka do zapełnienia. Dodatkowo chciałabym czasem wrócić do znanych mi już smaków :-). Szczególne miejsce w moim sercu a może bardziej  w żołądku mają chleby żytnie  i mieszane z przewagą mąki żytniej. Według mnie mają w sobie to coś. Smaczek wręcz charakter. Tym razem padło na znane smaki a dokładnie na Rossiysky z ziarnami. Chleb robiony wyłącznie z mąki żytniej chlebowej. Wszystko ładnie pięknie sobie przygotowałam, ciasto zakwaszone już na mnie czekało aby wrzucić je o ciasta właściwego a tu się okazało że  nie mam odpowiedniej ilości mąki żytniej typ 720. Musiałam się ratować tym co było w szafkach tak więc przepis podaję zmieniony a po oryginał odsyłam do Tatter. Chleb który upiekłam nawet nie wiem czy można jeszcze nazwać Rossiysky'm. 


Zdjęcia były jeszcze robione kiedy pogoda nas rozpieszczała a orchidea jest pierwszym kwiatkiem który mi w tym roku zakwitł.

Kombinowany Rossiysky z ziarnami

Zaczyn zakwasowy:
50g aktywnego zakwasu żytniego razowego
150g mąki żytniej razowej
300g wody

Ciasto właściwe:
320g zaczynu zakwasowego żytniego razowego
około 300g wody
200g mąki żytniej chlebowej 720
160g mąki żytniej sitkowej 1400
120g mąki pszennej
10g soli
50g pestek dyni
50g pestek słonecznika

Składniki na zaczyn zakwasowy wymieszać, szczelnie przykryć i ostawić na 12-24 godzin. Po tym czasie zaczyn jest gotowy do użycia. Tatter również napisała że można wykorzystać zaczyn robiony metodą trójstopniową. Do tak przygotowanego zaczynu należy wlać wodę, sól, mąki oraz ziarna i krótko wymieszać. Ze względu  na  zmiany w rodzaju mąk dolewałam już jej potem na oko aby utrzymać konsystencje ciasta zbliżoną do luźnego acz lepkiego. Posmarować tłuszczem foremkę i wysypać mąką lub płatkami, przelać ciasto. Z wierzchu posmarować je olejem i przykryć folią. Powinno urosnąć około 1/2 cm nad foremkę w temperaturze 28 stopni. Piekarnik rozgrzać do 210 C  i chleb piec w tej temperaturze 15 minut. Po tym czasie zmniejszyć temperaturę o 190C i piec kolejne 40-45 minut. Pomimo wprowadzonych zmian chlebek jest według mnie bardzo dobry.

poniedziałek, 14 marca 2011

Kotleciki dla walczącego żołnierza.

Czuję się jak żołnierz na placu boju, osaczona przez mnożących się wrogów. Atakują z każdej strony. Rano, wieczór w ciągu dnia i w nocy. Uzbrojona po zęby. Mam broń w każdej kieszeni jaką posiadam, torebka też się dziwnie cięższa zrobiła. Ten wróg to jedyny aspekt wiosny którego z całego serca nie lubię zaś dziękuję  człowiekowi który wymyślił tabletki na alergię. Ponoć działają 24 godziny niestety nie w moim przypadku i potrafię urządzić "koncert życzeń" połykając przy tym nadmierną ilość powietrza. Nie korzystam też z aromatyzowanych chusteczek bo to zbrodnia i terror dla nosa oczywiście ;). Nie chce mi się gotować ani stać przy garach godzinami, jem najprostsze rzeczy które mogę zrobić podczas przeglądu szafek. Tak było w przypadku tych kotlecików. Przepis na nie znalazłam w książce którą dostałam od wujka. pt. "Szybkie i łatwe dania na co dzień"  wydawnictwa Reader's Digest czyli coś w sam raz dla mnie ;). Placki zrobiłam z połowy porcji z drobnymi zmianami.


Kotleciki ziemniaczano-tuńczykowe

300g ziemniaków
12g masła
1 łyżka chrzanu
suszona natka pietruszki
gałka muszkatołowa
3 cebulki dymki
sok z połowy cytryny
szczypta papryczki chili
pieprz i sól do smaku
100g kukurydzy konserwowej, odsączonej
130g tuńczyka z puszki, osączonego
mąka
olej o smażenia

Obrane ziemniaki pokroić w kostkę i ugotować. Utłuc z masłem. Dodać do smaku gałki muszkatołowej - (najlepiej świeżo startej). W puree wmieszać chrzan, pietruszkę, pokrojoną cebulkę dymkę, papryczkę i kukurydzę. Wlać sok z cytryny. Starannie wymieszać i dodać wcześniej odsączonego tuńczyka, oprawić w razie potrzeby pieprzem i solą. Odstawić aby mieszanina przestygła. 
Z chłodnej mieszaniny formować placuszki i oprószać je w mące. Smażyć na patelni aż do przyrumienienia. Należy ostrożnie przekładać na drugą stronę. Są smaczne na ciepło i zimno.

wtorek, 1 marca 2011

Kukurydziane kluski leniwe

Początkowo miałam w planach polentę ale okazało się że zamiast kaszki kukurydzianej mam w domu tylko mąkę kukurydzianą której i tak było za mało. Tak więc powstały te kluseczki. Na początku bałam się że ciasto nie będzie sprężyste ale wszystko było dobrze. Zrobiłam je z przepisu Asi z półtorej porcji. Przepis podaję już z moimi zmianami. 


Kukurydziane kluski leniwe

300 g sera twarogowego
1 duże jajo (rozmiar L)
1/2 szklanki mąki kukurydzianej
1/4 szklanki mąki pszennej
szczypta kurkumy
szczypta soli
masło do polania kluseczek
parmezan

Ser biały przetrzeć przez sitko dodać żółtko, sól i mąki. Białko ubić na pianę po czym wszystkie składniki ze sobą zagnieść. Ciasto powinno być lekko lepiące. Stolnicę posypać mąką wyjąć na nią ciasto z którego należy uformować wałek. Odkrawać równej wielkości kluseczki i gotować w lekko osolonej wodzie, wyjmować chwilę po wypłynięciu. Masło roztopić na patelni i polać nim kluseczki. Parmezan zetrzeć na tarce i posypać nim leniwe. 

 

niedziela, 20 lutego 2011

Pierniczki czekoladowo-miętowe


Pierniczki te są moją trzecią i ostatnią propozyjcą w czekoladowym weekendzie Bei i Atiny. Szybko się je robi pomimo kilkudniowego chłodzenia ciasta. Są od razu miękkie po upieczeniu. Dodatkowym ich plusem jest fakt że w ich składzie nie ma jajek i mleka więc mogą je jeść osoby na nie uczulone. Nie za słodkie, zaskakująco błyszczące od miodu i lekko lepkie (wiem na zjęciach nie widać śpieszyłam się). Przepis na nie znalazłam w Bibliotece Poradnika Domowego i na moje szczęście nie trzymałam się przepisu dokładnie bo bym nie opublikowała ich dzisiaj.


Pierniczki czekoladowo-miętowe

półtorej szklanki mąki
2 łyżeczki przyprawy piernikowej-w oryginale jej w ogóle nie było
pół szklanki wody
pół szklanki miodu
ekstrakt miętowy-w oryginale pół łyżeczki suszonej mięty
60g gorzkiej czekolady
szczypta sody oczyszczonej

Miód  i kilka kropli ekstraktu miętowego dodać do przegotowanej ciepłej wody, wymieszać. Ekstrakt miętowy równie dobrze można zastąpić kroplami miętowymi. Już odrobina ekstraktu wystarczy ponieważ jest on bardzo wydajny. Czekoladę pokroić na większe kwałki i wymieszać z mąką, przyprawą piernikową i sodą.  Płynne składniki dodać do sypkich. Ciasto starannie wyrobić, zawinąć w ściereczkę, folię czy reklamówkę i włożyć na kilka dni do lodówki. U mnie ciasto leżakowało dwa dni. Po tym czasie formować  z niego kuleczki wielkości orzecha włoskiego. Układać je dość szeroko bo się rozchodzą na boki. Moje się trochę posklejały. Wedle przepisu powinno się pierniczki piec 40 minut w temperaturze 160C. Wydawało mi się zdecydowanie za dużo i na szczęście po około 13 minutach sprawdziłam je i się okazało że już były upieczone.


sobota, 19 lutego 2011

Dla odmiany dzisiaj biel :-).

Sernik  ten pierwszy raz upiekłam dwa czy trzy lata temu i z marszu się w nim zakochałam. Słodki a nawet bardzo słodki za sprawą białej czekolady ale dzięki kwaskowatej żurawinie całość się równoważy. Przepis znalazłam na blogu Dorotus.  Recepturę podaję z moimi zmianami.   


Sernik żurawinowy

Składniki na spód:

120 g digestive
50 g masła

Ciasta pokruszyć i połączyć z rozpuszczonym masłem. Formę o średnicy 20-22 cm należy wyłożyć folią. Na dno wcisnąć masę ciasteczkową. Foremkę włożyć na 30 minut do lodówki.  

Masa sernikowa:

1/4 szklanki śmietanki kremówki (60 ml)
470 g sera śmietankowego
130 g białej czekolady + 70 g na polewę
skórka starta z pomarańczy
1/2 szklanki cukru pudru
1 jajko

Na wierzch:
200 - 250 g świeżych lub mrożonych żurawin

W kąpieli wodnej rozpuścić czekoladę ze śmietanką. Masę wymieszać i ostudzić. Ser wymieszać z jajkiem, cukrem i skórką pomarańczową. Po otrzymaniu gładkiej konsystencji do masy dodać przestudzoną czekoladę. Dokładnie rozprowadzić. Tak przygotowaną masę wlać do foremki. Na górę wyłożyć żurawiny. 
Piec około godziny w piekarniku nagrzanym do 160 C. Po upieczeniu i ostudzeniu ciasta polać pozostałą białą czekoladą, rozpuszczoną wcześniej w kompieli wodnej. Tak przygotowany sernik powinien minimum chłodzić się 3 godziny w lodówce ale ja osobiście zostawiam na całą noc.

Pomimo że biała czekolada ma małą ilość miazgi kakaowej i masła kakaowego to mam nadzieję że zostanie zaliczony do czekoladowego weekendu.

piątek, 18 lutego 2011

Pigwowiec w czekoladzie.

Na początek czekoladowego weekendu zapraszam na owoce w czekoladzie :-). Zrobiłam z dwóch gatunków pigwowca: z nalewki  i  z kandyzowanego pigwowca. Mi zdecydowanie bardziej odpowiadała wersja wytrawna w pewien sposób z pieprzykiem bo smak alkoholu wpływał ostrość smaku. Ot po prostu był inny, bardziej zróżnicowany co nie oznacza że kandyzowany nie był dobry tylko bardziej słodszy i bez problemu można by go dać dzieciom ;). Na szczęście udało mi się zrobić zdjęcie podczas zastygania czekolady na owocach bo potem bym tego nie zdążyła zrobić tak szybko zostały zjedzone.


Pigwowiec w czekoladzie:

Tabliczka gorzkiej czekolady
2 łyżki mleka
owoce pigwowca kandyzowanego i z nalewki

Czekoladę rozpuściłam w kąpieli wodnej dodałam mleko. Po wymieszaniu maczałam owoce w czekoladzie i zostawiłam do ostygnięcia.
Ilości owoców nie ważyłam bo dawałam je o momentu aż nie zużyłam całej czekolady znajdującej się w miseczce. 



Jak już na początku wspomniałam przepis dołączam do czekoladowego weekendu Bei i Atiny :-)

środa, 16 lutego 2011

Pasta soczewicowo-fistaszkowa.

Pasta która nie tylko pasuje do chleba po podgrzaniu można by nią posmarować tortille czy naleśniki i potraktować jako danie obiadowe. Zresztą co komu w duszy gra :-). Ja musiałam się pilnować żeby jej nie wyjadać łyżeczką na zimno :-).


Pasta soczewicowo-fistaszkowa

1 szklanka czerwonej soczewicy
1 szklanka fistaszków*
1/2 łyżeczki kuminu
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
szczypta chilli
szczypta kurkumy
suszona natka pietruszki
suszony czosnek niedźwiedzi
pieprz

Soczewicę ugotowałam, odsączyłam z nadmiaru wody i zostawiłam do przestygnięcia. W tym czasie zblenowałam fistaszki na masło orzechowe. Zmiksowałam je na pół gładko aby kawałki orzechów były wyczuwalne. 
*Normalnie dodałabym do orzechów łyżkę do dwóch oliwy lub oleju i sól ale orzeszki już były prażone i smażone co wpłynęło na ich konsystencję  podczas miksowania. 
Soczewicę połączyłam z orzeszkami i dodałam przyprawy i wszystko wymieszałam. Ilości pietruszki i czosnku nie podałam gdyż dodawałam ich do smaku. Nie soliłam - orzechy były już wystarczająco słone.

poniedziałek, 14 lutego 2011

O świętym Walentym bez Walentynek i (na)dziane misie.

Święty Walenty aktualnie tylko w jeden sposób się kojarzy z Walentynkami.  Ja osobiście ich nie obchodzę gdyż jestem zdania że powinno się celebrować każdą szczęśliwą chwilę niezależnie od tego czy jest jakakolwiek rocznica czy nie, a najmilsze są okazje bez okazji. 
Zanim w Polsce święty Walenty stał się patronem zakochanych, przez stulecia był przede wszystkim patronem ludzi chorych na epilepsję potocznie zwaną padaczką i choroby nerwowe. Ja mam szczęście - tak, tak szczęście - mieć padaczkę i piszę to dlatego żeby zwrócić uwagę na Nas chorych że jesteśmy tacy sami jak Wy. Nie zarażamy jak się kiedyś spotkałam z taką opinią. Nie chodzi mi o litowanie się nade mną i resztą epileptyków tylko uświadomienie i zapoznanie z podstawowymi zasadami jak zareagować kiedy widzimy chorego który dostał ataku (odpowiednie ustawienie ciała, zdjęcie okularów,  kontrolowanie kończyn czy pilnowanie żeby się nie zadławił językiem itd) w ostateczności wiadomo wezwać pogotowie. Patrząc na takiego człowieka nie stójcie bezczynnie. Istnieje też wiele odmian ataków które tak "strasznie" nie wyglądają a wręcz mogą być niezauważalne dla osoby postronnej co nie oznacza że nie należy na nie reagować. Dlatego tak bardzo ważne jest szybkie rozpoznanie choroby też u dzieci którym może się wydawać że "to" jest normalne i tak każdy inny ma (czyt. ja tak myślałam :)) nie wiedzą co i jak powiedzieć że coś się z nimi dzieje nie tak. Z tą chorobą można a wręcz należy żyć normalnie. Ograniczenia , trudno zawsze będą ale jak brzmi ostatni wers piosenki K. Antkowiaka "Zakazany owoc": Zerwiesz go, posmutnieje świat. Czasem lepiej sobie odpuścić i znaleźć coś co można robić. Dla zainteresowanych padaczką odsyłam do podstawowych informacji zawartych  na Wikipedii , padaczce, czy do tej strony. 
Na sam koniec jeśli ktoś dotrwał  migdałowe ciasteczka od serca dla serca. Na początku miały to być zwykłe kruche z oczkiem ale wymyśliłam sobie że będą migdałowe. Pogrzebałam i ponownie wylądowałam na forum cin cin. Autorka przepisu twierdzi że idealne są na Boże Narodzenie, jak dla mnie one mogą być całoroczne. Są kruchutkie i bardzo migdałowe. Przepis podaję za Joanną z moimi zmianami. 



Kruche ciasteczka migdałowe

200g mąki pszennej
200g mielonych migdałów
200g masła
100g cukru - ja dałam 70 g zwykłego i łyżkę waniliowego
szczypta proszku do pieczenia
szczypta soli
2 żółtka
łyżeczka mielonego mahlabu - Basiu jeszcze raz dziękuję

Mąkę przesiać. Dodać sól, proszek do pieczenia, mielone migdały, mahlab i cukier. Dokładnie wymieszać. Do masy dodać zimne masło i pokroić na kawałki wielkości jałowca, dodać żółtka i szybko zagnieść. Ciasto zawinąć w folie spożywczą i włożyć do lodówki na 2 godziny. Po czasie wałkować ciasto na grubość około 5 mm  lub cieniej jak u mnie. Autorka pisze aby piekarnik nagrzać o 200C (ja dałam 180C) i piec 10-15 minut. Piekłam zdecydowanie krócej na złoty kolor bo bym sobie spaliła ciasteczka. Zapach podczas pieczenia nieziemski..... :-). 


Po upieczeniu ciasteczka lepiej żeby chwilę przestygły zanim zostaną zdjęte z blachy gdyż w pierwszym momencie mogą się rozsypać. Dodatkowo w oryginale były one ozdabiane lukrem i posypywane płatkami migdałowymi. Ja zdecydowałam się je przełożyć dżemem truskawkowym (dlatego cieńsze piekłam i mniej dałam cukru a i tak były słodkie).  



Tak więc życzę tym co obchodzą Walentynki udanego święta a epileptykom wszystkiego najlepszego z okazji Światowego Dnia Chorego na Padaczkę :-).

piątek, 11 lutego 2011

Potrzeba matką wynalazku i chleb kielecki

Nie, nie niestety nic nie wymyśliłam, najzwyczajniej w świecie zbiegło się w czasie czas pieczenia chleba i kończący się termin ważności mojego jogurtu. Chleb był zadaniem powakacyjnym w WP po godzinach. Chleb należący  do kategorii zwykłych-niezwykłych. Sprężysty i długo utrzymujący świeżość dzięki ziemniakom i jogurtowi. Po prostu PYSZNY.  Zresztą komu jak komu ale osobie z "korzeniami" kieleckimi miałby nie smakować taki chlebek ;). Przepis podaję za niezawodną Tatter:



Chleb kielecki

200g ugotowanych ziemniaków ( przeciśniętych przez praskę)
200g mąki żytniej chlebowej lub średniej - dałam żurkową 1400
300g mąki pszennej chlebowej wysokobiałkowej np Manitoba
6 łyżek aktywnego zakwasu  razowego 130% hydracji
1 łyżka soli
200g maślanki - dałam jogurt

Ziemniaki wymieszać z zakwasem i jogurtem. Zostawić na 12 godzin, szczelnie przykryte w temperaturze pokojowej. Następnie dodać obie mąki, sól i wyrobić gładkie, odrobinę lepkie ciasto (około 13 minut). Fermentacja trwa około 3 1/2 godziny, podczas których należy ciasto złożyć dwukrotnie. Potem zawinąć owalny bochenek i złączeniem do góry umieścić w koszu. Ja ciasto włożyłam do foremki. Chleb wyrasta około 1 godziny. Przed włożeniem chleba do pieca, wierzch naciąć. Piec z parą, 15 minut w 250 C, później kolejne 30 minut bez pary w temperaturze 200 C.   

Na koniec mam do Was piekarek i piekarzy pytanie jak prawidłowo powinno się nacinać bochenki. Jakim nożem, (nie mam specjalnego nożyka piekarskiego), jak głęboko, czy ma być pod kątem czy prosto. Mam z tym problem bo przy nacinaniu ciasto mi się ciągnie i takie brzydkie bruzdy przy pieczeniu są i nacięcia się tak ładnie jak u Was nie "otwierają".  Dziękuję za wszystkie cenne uwagi.

czwartek, 3 lutego 2011

Kwiatka, motylka czy serce ?

Sprzątając szafkę z garnkami znalazłam foremki ale nie byle jakie foremki bo do robienia rozetek. Właściwie nie przypominam sobie żebyśmy w domu kiedyś je robili. Uznałam jednak że jest to najlepszy moment żeby je przetestować, nie dość że w karnawale to pierwszy raz je robiłam samodzielnie. Skorzystałam z przepisu Ani z blogu Na miotle.  Robi się je łatwo i szybko wręcz przyjemnie. Ciastka wyszły chrupiące i smaczne a i wizualnie kuszą. Mimo to moim faworytem nie są pączki czy rozetki tylko faworki :)))). Przepis podaję za Anią.


Rozetki:

2 jajka
1 łyżka cukru
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka ciepłego mleka
1 szklanka maki
1 łyżka ekstraktu waniliowego
tłuszcz do głębokiego smażenia 

Do posypania:

cukier puder
ewentualnie 2 łyżeczki cynamonu

    (Nie wiem jak Wy ale ja na tym zdjęciu zamiast motyla to widzę nietoperza)

Wszystkie składniki razem miksujemy. Gdy ciasto nie ma w sobie żadnych grudek zostawiamy je na 20 minut. Po tym czasie sprawdzamy czy ciasto jest odpowiednio gęste. Powinno być nieco gęstsze od ciasta naleśnikowego. Jeżeli jest za gęste dodajemy 2-3 łyżki mleka a jeśli za rzadkie dodajemy 2-3 łyżki mąki. W moim przypadku musiałam dodać te 2 łyżki mąki. Rozgrzewamy tłuszcz. Przed smażeniem foremkę moczymy w oleju 1 minutę aby potem ciasto bez problemu odchodziło od foremki. Następnie foremkę zanurzamy w cieście i od razu wkładamy do tłuszczu. Foremkę zanurzamy do 3/4 jej wysokości. Gdybyśmy zanurzyli całą ciastka nie zeszły by z niej.  Po kilku sekundach smażenia ciasto odczepi się od foremki a same rozetki smażymy 20-30 sekund do uzyskania złocistego koloru. Po wyjęciu z tłuszczu ciasteczka odsączamy na papierze. Gotowe posypujemy cukrem pudrem.


Na koniec zdjęcie sprawców całego zamieszania. Niewidoczny jest tylko kwiatek. 
Smacznego!

niedziela, 30 stycznia 2011

O tytułowym biegu i zupa krem.


Ostatnio zorientowałam się, że jak na razie publikuję przepisy tylko na chleby, ciasta i ciasteczka. Wczoraj kolejny chlebek upiekłam ale o nim w innym poście. Dzisiaj chciałabym się skupić na wyżej wymienionym biegu. Nasz ogród jest podzielony na strony po lewej jest dział warzywny a po prawej rosną drzewa owocowe, porzeczki, jeżyny itd. Od dzieciństwa jak mama nie wiedziała jaką zupę ugotować pytała mnie i siostrę na co mamy ochotę i jeżeli nie odpowiadałyśmy zgodnie pomidorowa to mówiłyśmy "bieg przez ogród", czyli przegląd ogródka w zależności od pory roku :-). Po dziś dzień zupy wielowarzywne  po owocowe tak nazywamy.  Do nazwy tej wracam z sentymentem i uśmiechem na twarzy. Bardzo lubię usiąść nad miseczką lub talerzem gorącej zupy i delektować się jej smakiem, są one w pewien sposób dla mnie kojące. Zapraszam więc na talerz kremu jarzynowego z fetą.



Krem jarzynowy z fetą
(na podstawie przepisu znalezionego w "Biblioteczce poradnika domowego")

Składniki:

10 dag selera
20 dag marchewki - u mnie średnia marchewka
10 dag pietruszki 
brokuł
1/2 pomarańczy - zastąpiłam 2 mandarynkami
3 łyżki oliwy
1 cm świeżego imbiru
1/2 łyżeczki zielonego pieprzu - zastąpiłam czarnym
łyżka sosu sojowego
sok z 1/2 cytryny
1/2 pęczka bazylii - zastąpiłam suszoną
sól - pominęłam dla mnie było już wystarczające słone
150 g fety
1,5 litra wody - 1/3 zastąpiłam bulionem 




Seler, marchewkę i pietruszkę ugotować w 1,5 l wody do miękkości. Brokuły podzielić na różyczki i podsmażyć na oliwie wraz z plastrami mandarynek około 2-3 minuty. Pod koniec smażenia wlać wywar z warzyw i gotować na wolnym ogniu 10 minut. Ostudzić, dodać starty imbir, pieprz, sos sojowy, sok z cytryny i mandarynek, bazylię, seler, marchew i pietruszkę. Zmiksować, podgrzać, w miseczkach posypać kawałkami pokruszonej fety.

czwartek, 27 stycznia 2011

Sernik jagodowy

Zachciało mi się sernika (znowu) a że w zamrażalniku miałam jeszcze z lata jagody to padło na jagodowy sernik który znalazłam na forum cin cin . Zrobiłam czystą kopię sernika. Ja jednak wolę jeść jagody w innej formie :-), sernik nie był zły był smaczny ale moim zdecydowanym faworytem nadal pozostaje sernik żurawinowy :D, waniliowy i wiedeński. Przepis podaję za Krystyną9: 



Sernik jagodowy:

Składniki:
Spód:

* opakowanie ciastek digestive (225g) - pokruszone
* ok. 50-70 g masła (rozpuszczone)

Pokruszone ciastka wymieszać z rozpuszczonym masłem i tą mieszaniną wylepić dno tortownicy, zachodząc trochę na boki. Wstawić do lodówki na ok. 30 minut.

Masa serowo-jagodowa:
 
 700 g sera śmietankowego 
 3 jajka 
 200 g białej czekolady 
 2 łyżki mąki (płaskie) 
 cukier waniliowy
 400-500 ml jagód

Polewa:

 300g - 400g śmietany 30% - gęstej (można użyć także 18 - 22% a nawet jogurt grecki) 
 2 łyżki (płaskie) cukru pudru 
 1,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego

Wykonanie:
Jagody zmiksować. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z dodatkiem 2 łyżek wody. Do miski włożyć ser śmietankowy, wbić jajka, dosypać mąkę i cukier waniliowy. Całość zmiksować do połączenia się składników - krótko. Dodać rozpuszczoną i przestudzoną białą czekoladę - na 3 tury, po każdej krótko zmiksować. Piekarnik nagrzać do 160 stopni. Piekłam metodą gazetową. Do tortownicy wlać masę serowo-jagodową i wstawić do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ok. 60 minut.
Teraz przygotowujemy polewę. Śmietanę wymieszać z cukrem pudrem i ekstraktem waniliowym. Na upieczony sernik wylewamy polewę i wkładamy o wyłączonego ale jeszcze ciepłego piekarnika. po ostygnięciu wkładamy do lodówki najlepiej na całą noc.




Przepis dodaję do  akcji organizowanej przez Cukrową Wróżkę pt. Białe szaleństwo.

wtorek, 18 stycznia 2011

Złośliwość rzeczy martwych i chleb z WP 72

Ta złośliwość oczywiście ściśle wiąże się z komputerem a jak na dodatek buntuje mi się aparat to jestem "wniebowzięta" ;). Na szczęście wygląda na to, że puki co wszystko udało się doprowadzić do porządku :) i  mogę się pochwalić kolejnym chlebkiem. Tym razem upiekłam chleb z 72 weekendowej piekarni który znalazłam u Kabamaigii. Przepis podaję za Kabamaigą z moimi zmianami:

Chleb pełnoziarnisty 100%
Proporcje na dwa małe lub jeden duży bochenek.

Zaczyn zakwasowy
80g mąki pszennej żarnowej
60g wody
20g aktywnego żytniego zakwasu 150% hydracji

Wszystkie składniki mieszamy, przykrywamy i odstawiamy na 12 godzin w temperaturze pokojowej.

Namoczka
18g siemienia lnianego
18g ziaren słonecznika
18g białego sezamu
19g płatków owsianych górskich
40g wody
Wszystkie składniki mieszamy i odstawiamy na minimum 2 godziny.

Ciasto właściwe
 
260g mąki pszennej żarnowej
100g mąki żytniej razowej
40g mąki żytniej sitkowej
280g wody
9g soli
2g świeżych drożdży
zaczyn 
namoczka

Wszystkie składniki oprócz namoczki mieszamy i wyrabiamy przez 3-4 minuty. Po tym czasie dodajemy namoczone ziarna i wyrabiamy kolejne 3-4 minuty. Formujemy kulę i zostawiamy na 90 minut o fermentacji w temp. 23-27 st.C. Nie składamy. Po tym czasie formujemy luźną kulę lub dwie, po podzieleniu ciasta. Dajemy ciastu odpocząć 25-30 minut. Ponownie rozpłaszczamy ciasto i formujemy podłużny bochenek, ja piekłam jak widać na załączonym obrazku w foremce. Odstawiamy do wyrastania w obsypanym mąką lub semoliną koszu na 60 minut. Nagrzewamy piekarnik do 240 st. C. Wyrośnięty chleb wyrzucamy na obsypaną semoliną łopatę, nacinamy według uznania. Mój chleb chyba mógł jeszcze z 30 minut spokojnie sobie wyrastać przynajmniej mam takie odczucie.Pieczemy z parą przez 30-35 minut w temperaturze 230 st. C. Pod koniec pieczenia możemy obniżyć trochę temperaturę według znajomości własnego piekarnika. Ja co 10 minut obniżam o 10 st. C. Studzimy na kratce.


* w amerykańskich przepisach są wymienione rolled oats czyli jak mniemam płatki owsiane gniecione u nas górskie, w odróżnieniu od ciętych zwykłych

sobota, 15 stycznia 2011

Trochę słońca w środku zimy

Jak wiadomo z kalendarzowego punktu widzenia mamy jeszcze zimę choć za moimi oknami wcale na to nie wygląda, jest mokro, pada i wieje a co najważniejsze nie ma słoneczka. Po za późną jesienią jest to dla mnie najbardziej nieprzyjemna pora roku dlatego zdecydowałam że sama zadbam o to aby choć na chwilę cieszyć ciepłem żółtego koloru i zrobiłam słoneczną cytrynową tartę którą znalazłam u Poleczki. Jest słodka lecz nie przesłodzona choć moja mama wolałaby słodszą ;). Przepis podaję za Polką z moimi zmianami:

 
Tarta cytrynowa
Ciasto kruche:

100g mąki pszennej razowej (dałam 75g mąki pszennej zwykłej)
50g semoliny (75g mąki migdałowej)
100g zimnego masła
1 jajko
szczypta soli

Mąki z solą połączyłam ze sobą, dodałam masło i pokroiłam na mniejsze kawałki. Po chwili dałam jajko.  Wszystkie składniki szybko zagniotłam i wsadziłam na godzinę do lodówki.Piekarnik rozgrzałam do 180 C. Ciasto cienko rozwałkowałam podzieliłam na 3 tarteletki o średnicy 10 cm i 1 średnią tartę. Zapiekłam. Na przyszłość będę jednak piekła z grochem i w wyższej temperaturze. 

Masa cytrynowa:

5 dużych cytryn
100 g cukru
50 g cukru waniliowego
4 jaja   
200 ml soku cytrynowego
200g masła pokrojonego na kawałki

Z umytych i osuszonych cytryn ścieramy skórkę cytrynową a sok wyciskamy. Ja musiałam użyć więcej cytryn po były wyjątkowo małe. Skórkę cytrynową rozcieramy z cukrem zwykłym i waniliowym. Do miski wlewamy sok cytrynowy i dodajemy jaja które lekko ubijamy. Miskę z masą umieszczamy na garnku z wrzącą wodą i cały czas mieszając podgrzewamy, aż masa zgęstnieje (UWAGA! nie oszukujemy, mieszamy bo masa nam się zwarzy). Po około 5 minutach masa zgęstnieje i zdejmujemy miskę z garnka i chwilę studzimy.Dodajemy masło (po jednym kawałku) i miksujemy ręcznym blenderem.Gotową masą wypełniamy spody tarty i całość chłodzimy w lodówce przez noc.


Smacznego :-)

wtorek, 11 stycznia 2011

WP #100 Pszenny chleb z figami, orzechami laskowymi i anyżkiem

Jest pyszny bez dwóch zdań zwłaszcza że należę do frakcji uwielbiającej anyżek :-) a połączenie anyżku, fig i orzechów to już pełna rozpusta.  Jednakże ja nie jestem całkowicie usatysfakcjonowana swoim wypiekiem. Z wyrastaniem chlebów w koszyku jestem początkująca. Pięknie wyrósł, do ściereczki się nie przykleił ale przy zsuwaniu na płytę (bo jeszcze nie jestem szczęśliwą posiadaczką kamienia) rozpłaszczył mi się i nie wystrzelił w górę :/.   


Jedynymi zmianami które wprowadziłam w przepisie to było użycie anyżku gwiaździstego i zakwasu żytniego. Piekłam z połowy porcji. Przepis podaję z Gospodarną.

Chleb na pszennym zakwasie z figami, orzechami laskowymi i ziarnami anyżku
J.Hamelman
Proporcje na 2 dość spore bochenki ( w nawiasach pół porcji)

Zaczyn zakwasowy levain:
-200 (100)g mąki pszennej chlebowej
-120 (60)g wody
-20g (10)g dojrzałego zakwasu pszennego 80% hydracji

Wszystkie składniki mieszamy w misce. Zaczyn będzie dość gęsty. Przykrywamy folią i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrastania na 12-16 godzin

Ciasto chlebowe:
-550 (275)g mąki pszennej chlebowej
-250 (125)g mąki pszennej razowej typ 1850
-600 (300)g wody
-20 (10)g soli
-180 (90)g suszonych fig
-180 (90)g orzechów laskowych
-5 (2,5)g nasion anyżku
-320 (160)g zaczynu

Orzechy prażymy chwilę na patelni lub w piekarniku, odzieramy łupki.
Figi, po odkrojeniu sztywnych końców, kroimy w dużą kostkę, na sześć.
W misce mieszamy wszystkie składniki oprócz fig i orzechów, aż powstanie jednolite ciasto. Następnie wyrabiamy przez 5-6 minut, aż gluten będzie średnio rozwinięty. Dodajemy figi i orzechy, wyrabiamy, tak by rozprowadziły się po cieście. Ciasto formujemy w kulę i przekładamy do miski na fermentację na 2 i 1/2 godziny. Ciasto składamy raz w połowie.
Po tym czasie dzielimy na dwa, formujemy bochenek i odkładamy do wyrastania. Pieczemy z parą w temp. 225 st. C z parą przez 15 minut. Obniżamy temp. do 215 st.C i pieczemy dalsze 25-30 minut.
To tyle Hamelman, a teraz ja:

Kilka moich uwag.
1. Jest to chleb na pszennym gęstym zakwasie tak zwany levain. Upieczony na żytnim jest niestety już innym chlebem. Jeśli nie macie pszennego zakwasu, możecie zrobić zaczyn z żytniego zaczątka, chodzi o te 20-10g. Jeśli obawiacie się o żywotność zakwasu, dajcie drożdży około 5-6g. Chleby na levain zwykle dłużej rosną niż na żytnim zakwasie i niestety są kapryśne. Choć jak już wyjdą smak wynagradza wszystko.
2. Ziarna anyżku w przepisie można zastąpić ziarnami kopru włoskiego. Ja wolę jednak te pierwsze.
3. Proponuję złożyć ciasto dwa razy w ostępach 45 minut, bo Polskie mąki są słabsze od amerykańskich. Składanie to rozpłaszczenie ciasta na blacie, złożenie na trzy jak list urzędowy, i następnie złożenie na trzy w poprzek.
4. Przed ostatecznym formowaniem można zrobić tak zwany pre-shaping tj. uformować chleb w kulę i dać mu odpocząć na blacie 15-20 minut.
5. Hamelman przeoczył, jako oczywistość jak sądzę, ostateczne wyrastanie. Inne jego levain wyrastają dość długo 2-2,5 godziny (chodzi o ostateczne wyrastanie w koszu), ale może to trwać i 4 godziny. Oczywiście przy dodatku drożdży ten czas będzie krótszy. Dlatego warto wyłożyć kosz omączoną ściereczką, można sobie nawet uszyć na wymiar. Możecie też ostateczne wyrastanie zrobić w lodówce. Wtedy włóżcie koszyk z chlebem w foliowy wór.
6. Chleb po wyrośnięciu wyrzucamy na omączoną lub obsypaną semoliną - polecam- łopatę i z łopaty zsuwamy do pieca.
Piekarnik zawsze rozgrzewamy 10-20 st. C niż temperatura pieczenia chleba. Po włożeniu bochenka obniżamy, zresztą sama się też obniży momentalnie. Studzimy na kratce.


piątek, 7 stycznia 2011

Jarmużowe pesto

Minęły święta i minął nowy rok, a tu już prawie tydzień i cisza. Strasznie trudno mi było znowu wejść w stary tryb i zmobilizować się żeby coś napisać na blogu. Tak więc dzisiaj bez szaleństw po świątecznym smakowaniu do kluseczek  zrobiłam pesto lecz nie takie klasyczne a z jarmużu. Sama byłam ciekawa co mi z tego wyjdzie i jak będzie smakować a wyszło jak na moje kubki smakowe bardzo dobrze. Właśnie teraz zimą to warzywo najlepiej smakuje i jest to okres jego zbioru, a pokrywa śniegu w niczym mu nie przeszkadza. Tak więc zachęcam do spróbowania tego warzywa :-), zwłaszcza że witamin mu nie brakuje.


Jarmużowe pesto: 

1 szklanka mocno ubitego jarmużu
1/2 szklanki oliwy
4 łyżki słonecznika
duży ząbek czosnku
4 łyżki sera Manchego
sól i pieprz do smaku

Jarmuż sparzyłam i pokroiłam na drobniejsze kawałki i włożyłam do blendera. Słonecznik uprażyłam na suchej patelni. Starłam ser i przecisnęłam przez praskę czosnek. Wszystko przełożyłam do blendera dolewając powoli oliwę i zmiksowałam.  Podałam do dyniowo-twarogowych gnocchi. Których nie uwieczniłam a przepisu nie będzie bo były robione z głowy w lecie a część z nich zamroziłam.

Smacznego :-)